Krótko, zwięźle i na temat, bo tak można opisać ten start, który generalnie wypadł, tak jak przypuszczałem i mimo tego, że czas rekreacyjno turystyczny, to jestem z niego zadowolony.
Do stolicy pojechaliśmy już w czwartek po południu zabierając Marka po drodze i podrzucając futrzaki do Teściów do Malborka. Nocowaliśmy w hmmm…. hotelu, chociaż ten punkt i to miejsce lepiej wymazać z mapy jak najszybciej, ale to tak na marginesie. Na piątek miałem zaplanowane badnia wydolnościowe, tak zwany „test do odmowy” polegający na męczeniu się w ciasnym i dusznym pomieszczeniu z rurą w dziobie, podpiętym do elektroniki jednocześnie biegnąc coraz szybciej i szybciej… aż do odmowy, czyli do powiedzenia STOP, lub do zaliczenia spektakularnej gleby na pędzącej taśmie. Ja niestety nie miałem przyjemności zaliczenia opcji numer dwa i odmówiłem w grzeczny i kulturalny sposób, chociaż mogłem jeszcze chwilę pocisnąć, jednakże … stwierdziłem, że wcale mi z tym nie podrodze. Może to dziwnie zabrzmiało, ale jakieś doświadczenie mam a czy zakwaszę się na 10, 11 czy 15 mmol/l to jeden pies. Czy wkręcę się na 19, czy 20km/h to dla mnie to samo. Czy pobiegnę ostatni odcinek po 3’10 czy po 2’10 (hehe) to również bez znaczenia. Istotne dla mnie było zaobserwowanie kilku parametrów, które rosły, rosły, rosły i ustabilizowały się… jak się ustabilizowały i nie chciały dalej iść w górę bo nie było takiej opcji, organizm pracował na 100% to dałem mu odpocząć, szczególnie że cyferblat pokazał magiczną liczbę 201 bpm, VO2max nie rosło tylko ledwo co waczyło o marne 60, więc dałem sobie spokój. Na pierwszy rzut oka wyniki wyszły gorzej niż rok temu, ale o tym będzie w poście opisującym dane badania. W każdym razie zmęczyłem się i grzecznie odmówiłem.
Po badaniach hotel, krótka drzemka, obiad, wizyta w Muzeum Powstania Warszawskiego z Hudzik Team, zwiedzanie lokalnych lokali, gdzie dołączył do nas Grześ i powrót do hotelu. Sobota… rozruch, kilka spotkań, hotel, spać… i tu zaczął się problem. Nie mogłem zasnąć, co zdarza mi się niezmiernie rzadko, albo i rzadziej. Męczyłęm się całą noc i może przekimałem 2 max 3 godziny rwanym snem. W niedzielę nawet nie zszedłem na śniadanie, zjadłem banana, żelik, batona i wypiłem Vitargo. Słabo się czułem. Może dopiero organizm poczuł piątkowy test? Nie wiem. W każdym razie czułem się gorzej niż źle a trzeba było się spiąć i nie zkompromitować się, czyli nie pobiec wolniej niż 35′ bo to byłby wstyd.
Pogoda do biegania bardzo dobra. Chłodno, jakieś 12C a może i mniej, lekki wiaterek, mżawka i co najważniejsze grupa do biegania. Obojętne czy bieg miałbyć na 30 minut, na 32 minuty, 35, 39 czy 41 minut, zawsze była grupa i fajne stadko z którym można było śmigać. Na starcie spotkałem sporo znajomych chłopaków z ulicy, stare parszywe gęby więc towarzystwo do biegania było doborowe.
Ciekawym punktem tego maratonu była agencja ochrony, która zabezpieczała imprezę. Z autopsji wiem, jak jest i o co chodzi oraz kto tam pracuje, z całym szacunkiem dla pracy ochroniarzy, ale przepraszam za słowo takich tumanów dawno nie widziałem. Z natury nie narzekam ale mam alergię na ludzką bezmyślnośc i totalny brak ogarnięcia w takich prostych sprawach, jaką jest zabezpieczenie strefy startowej i oddzielenie jej na dwie częsci w tym przypadku, czyli elita – strefa < 35′. Pierwszy żółty kartonik dla pana ochraniacza, który strzegł wejścia do strefy elita, która zabezpieczona była kilkoma płotkami. W momencie, kiedy wdawał się w dyskusję z biegaczami, grzecznie tłumacząc, że tam tylko z opaską, 3 płotki dalej, czyli jakieś 6 metrów ludzie bez żadnego stresu przechodzili sobie w te i na zad. Jak mu to zaznaczyłem, bo sam chciałem tem przejść, za potrzebą… nie było kolejek, wzruszył bezradnie ramionami. Kolejny zonk przez wielkie Z, to wyżej wspomniany podział E i < 35′. Masakra. Ochrona stanęła kordonem oddzielając elytę od reszty, ok, rozumiem i nie mam nic przeciwko. Tak jest i takei są zasady. Wielu biegaczy zaczęło grać z ochroną w kotka i myszkę w rytm piosenki uciekaj myszko do dziury czyz bawć się w zabawę rybak i sieci tym samym przedostając się do E. Ja grzecznie czekałem, ale jak… nagle przyszło kilku panów z „opaskami” na nadgarstkach którymi zaświeciło ochronie przed oczami a ci ich wpuścili do E… to nie tylko mnie, ale i większość ścigaczy zalała krew. Do E przedostali się sponsorzy, partnerzy, osoby, które potem robiły wielki korek i zamieszanie, bo nawet nie potrafili mocno wystartować, gdyż na moje oko biegali na jakeś 45 – 55′. Może do ochrony nie można tu mieć zastrzeżeń, tylko do tych biegaczy z opaskami na nadgarstkach, ale… Start honorowy… E, kordon ochraniaczy… tak, po starcie honorowym ochrona zamiast iść sobie jak najdalej, to dalej twardo szła kordonem, robiąc ogromne zamieszanie wśród biegaczy. Znów zaczęła się zabawa w kotka i myszkę i rybaka… Tu niestety kłania się bezmyślność agencji… Co było później łato sobie wyobrazić. Wielki korek, wielki ścisk, kilka setek napiera na kordon, 3, 2, 1… i hasło… NA BOKIIIIII !!!!!!! WYCOFUJEMY SIĘĘĘĘĘĘĘ…. w prawo zwrot i … dupa w krzakach. Jak to wyglądało kiedy w momencie startu 10 000 osób kilku bezradnych ochraniaczy chce się ewakuwać, lepiej nie mówić… a wystarczyło pomyśleć. Na mecie rozmawiałem z kolegą z organizacji OWM i temat ochrony dyplomatycznie przemilczał…
Wracając jednak do startu. Ruszyłem razem z Szymonem, spokojnie po 3’30 i takie mieliśmy założenie. Zmienić 35′ a ile to… wielki znak zapytania. Kilometry pierwszej piątki wychodziły tak: 3’29, 25, 27, 36, 33 > 17:31 i trzeba było zabrać się do roboty, ale ciężko było się zebrać. 3’32, 20, 29, 23, 17 i na mecie zegarek pokazał 34’32, czyli zgodnie z założeniami.
Wynik, jak wspomniałem słaby. Rok temu było 32’58, więc o wiele, wiele szybciej, ale w tym roku trening był do bani i zupełnie nie oddaje, więc nie było czego się spodziewać. Jestem zadowoly z tego, że pierwsza piątka wyszła wolniej a druga szybciej. Samopoczucie, ok, chociaż prędkości 3’20 i szybciej – kosmiczne… co prawda jest jeszcze kopyto, żeby zerwać, ale to nie jest to. Tempo 3’25 – 30 bardzo wymagające… tak, że wiadomo w jakim miejscu jestem i nie chcę mówiż, że w przysłowiowej czarnej… no właśnie. Nie istotne.
Przebiegłem i ten rozdział trzeba zamknąć. Do końca tygodnia luz i rekreacja, 1-3 maja starty i od przyszłego tygodnia wchodzę w trening. Tak, jak pisałem, biorę znów sprawy w swoje ręce i coś czuję, że to mi wyjdzie najlepiej, bo wiem co na mnie działa, jak działa, czy działa i czy nie działa. Walka trwa i nie ma innej opcji!
W OWM 2015 startowała bardzo duża grupka osób, którym wraz z Iwoną pomagaliśmy się przygotować do tych zawodów. Wszystkim należą się wielkie gratulacje i brawa za walkę na 42km dystansie. Maraton to maraton i wielu z was przekonało się o tym o czym mówiłem na pierwszych treningach. GRATULACJE !!!
Gratulacje dla moich podopiecznych, którzy poprawili swoje życiówki, chociaż w kilku przypadkach apetyt był większy, ale maraton pokazał, że tanio skóry nie sprzeda.
42,195km
Adam: 2:58:39 PB (OWM)
Jarek: 3:09:58 PB (OWM)
Ryszard 3:17:23 PB (OWM)
Grzegorz 3:17:42 PB (OWM)
Krzysztof 3:21:24 (Boston)
Krzyś: 3:21:37 PB (OWM)
Przemek: 3:37:23 PB (OWM)
Natalia: 4:09:36 PB(OWM)
10km
Tomek: 39:11 (OWM)
Piotr 39:29 PB (OWM)
Zuza: 45:35 (OWM)
5km
Paweł: 19:10 (PB)
ULTRA
Kamil Leśniak – brązowy medal w Mistrzostwach Polski w Długodystansowym Biegu Górskim na dystansie 43,3km!
Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że 98 procent mojego biegania nie ma w sobie nic pięknego: 2 procent radości, 98 procent poświęcenia. To przykre proporcje. Trzeba biec przez las w trzaskającym mrozie albo w żarze lejącym się z nieba i nabijać kolejne kilometry. – Rob de Castella