66°33’39"N & 66°33’39"S

Koło podbiegunowe, krąg polarny – równoleżnik ziemski o szerokości geograficznej 66°33’39″N (na półkuli północnej) lub 66°33’39″S (na półkuli południowej). Koło podbiegunowe jest nieustannie w ruchu i zmienia nieznacznie swoją szerokość geograficzną. Przez ostatni milion lat granica ta zmieniała się o blisko 250 km (65,5°–67,7°N i S). Obecnie (do roku 2015) północne koło podbiegunowe przesuwa się na północ a południowe na południe. 1 grudnia 2013 roku znajdowało się na szerokości odpowiednio 66°33’45,066″N i 66°33’45,066″S (według wzoru astronoma Jacques’a Laskara) – taką definicję koła podbiegunowego można przeczytać w Wikipedii.

Jakiś czas temu, wymyśliłem sobie, że chciałbym wystartować jak najdalej na północ, jak najdalej za kołem podbiegunowym i do tej pory udało mi się trzykrotnie zaliczyć maraton znajdujący się powyżej 66 równoleżnika. Pierwszy wypad na daleką północ, przynajmniej tak mi się wydawało, że była to daleka północ… miał miejsce w czerwcu 2012 roku, który był najlepszym pod względem sportowym, rokiem w mojej karierze. 30 czerwca 2012 przebiegłem maraton w Tromso (69°40′33″N, 18°55′10″E). Było super. Zająłem trzecie miejsce w klasyfikacji generalne. Arktyka urzekła mnie niesamowicie, chociaż cały czas nie była to właśnie TA daleka, dzika, zimna i surowa północ…   chociaż czuć było mroźne powietrze a pogoda zmieniała się, jak w kalejdoskopie.

Drugie podejście (sportowe)… niestety nie udane miało miejsce cztery lata później, kiedy zaplanowałem start na samym czubku świata, czyli na biegunie północnym. Matka natura jednak dała mi pstryczka w nos i nie pozwoliła na taki zuchwały wyczyn i powiedziała… hola hola… jeszcze nie tym razem. Pomału. Małą łyżeczką… masz jeszcze jeden bieg do zrobienia, piętro niżej… Pokornie ugiąłem kark, powiedziałem mea cupla, uderzyłem się w pierś i w tym samym roku przebiegłem maraton w Longyearbyen na Spitsbergenie (78°13′N 15°33′E), w którym zająłem pierwsze miejsce. Arktyka uchyliła przede mną drzwi i zaprosiła mnie wyżej. Do swojego  serca.

Do trzech razy sztuka North Pole Marathon… i rok później stanąłem na szczycie świata, gdzie mogłem wystartować w biegu na dystansie klasycznego maratonu, w którym jako pierwszy z Polaków, odniosłem zwycięstwo. Wygrałem a moja zamarznięta facjata z gilunami w nosie wyskakiwała z większości polskich lodówek. To nauczyło mnie cierpliwości… pokory… i … dystansu. Była to bezcenna nauka.

…odsłona czwarta. W czerwcu 2018 roku wracam do mojego miejsca na ziemi, jakim jest Longyear. Wracam na Spitsbergen, gdzie znów zmierzę się z najpiękniejszą trasą maratonu, w jakim kiedykolwiek startowałem. Zmierzę się z bardzo wymagającą trasą pod kątem przewyższeń, ukształtowania terenu i pogody. Wracam tam, by oczyścić głowę, odizolować się od codziennego zabieganego świata pełnego chaosu, krzyku i tłumu. Żeby odetchnąć pełną piersią arktycznym powietrzem, przy okazji sponiewierać się na spitsbergeńskich górkach i napić się zimnego piwa w Barents Pubie.

Pięć ! Piąty maraton za kołem podbiegunowym zaplanowany mam na końcówkę października. Współrzędne GPS: 67°00′31″N 50°41′21″W… czyli Kangerlussuaq, nazwa tak skomplikowana do wymówienia (na pierwszy rzut oka), jak Longyearbyen… ale leży nieco dalej na zachód. Będzie to maraton, którego trasa wiedzie po lodowcu, śnieżnych, szutrowych ścieżkach, górkach… oczywiście w temperaturze znacznie poniżej zera. Będzie GIT!

Sześć. Szósty maraton a trzeci w 2018 roku zaplanowany mam oczywiście znów w dość ekstremalnych temperaturach, oczywiście znów za kołem podbiegunowym, ale tym razem tym drugim, południowym i będzie to Antarctic Ice Marathon. Ten start zaplanowany jest na 13 grudnia 2018 r., czyli dość późno, stąd u mnie stoicki spokój patrząc na trening i na to co biegam, jak biegam i ile biegam. Nie spieszy mi się a formy nie da się utrzymać na wysokim poziomie przez cały rok.

Skąd u mnie zamiłowanie takim zimnem ? Pyta się o to wiele osób… Sam nie wiem. Na pewno lepiej funkcjonuję w niższych temperaturach, ale ekstremalnie niskich jak – 30 C… ? Też… Może nie idealnie, bo marznę, jak każdy, ale coś w tym jest. Drugą stroną medalu, tą najważniejszą jest spokój, cisza i piękno natury. Można odpocząć, uciec od rzeczywistości i zagłębić się w naturę… Jest coś takiego w człowieku, co go tam pcha. Oczywiście nie wszystkich, bo są osoby, które lepiej funkcjonują w tłumie, w wielkich miastach, ale nie ja… Wolę ciszę i spokój. Jestem w pewnym stopniu samotnikiem, jak to Iwona w jednym z wywiadów powiedziała i coś na pewno w tym jest… Samotność długodystansowca… ? Poniekąd tak…

Co będzie dalej ? Jak uda się zdobyć Antarktydę, zostanie Afryka, tam też mam upatrzony maraton. Marzy mi się jeszcze maraton na Murze Chińskim i pewien zbieg okoliczności mnie bardzo do niego przybliża, marzę o maratonie w stolicy Korei Północnej, w Pjongjang… Na biegowej mapie jest jeszcze Laponia, Alaska, Bajkał i pewnie z biegiem czasu znajdę jeszcze jakiś maraton za kołem podbiegunowym, w zimnym surowym, ciężkim klimacie… Pytanie jest jednak inne… czy najważniejszy jest cel sam w sobie, czy też droga którą się do celu podąża…

Jeżeli jestem sam w lesie, nie może mnie spotkać żadna podłość, nie mogę usłyszeć kłamstwa ani świstu bata. – Ryszard Kapuściński, Lapidaria… 

2018-05-29T12:25:39+02:0015/02/2018|Podróże|