Nie jestem terminatorem i nie mam żadnych nadprzyrodzonych mocy. Po prostu staram się przewidywać nadchodzące tematy i nie dać się zaskoczyć. Staram się myśleć kilka kroków, kilka dni na przód a bazując na wieloletnim doświadczeniu na chłodno brać każdą nadchodzącą okoliczność.
Do czego znów się przyczepię. Do kilku rzeczy. Do pogody. Do odżywiania. Do metody 3 x S —>>> Sprawność, Siła, Stabilizacja. Do całej otoczki, która jest tak samo ważna a często ważniejsza niż sam trening biegowy czy triathlonowy, bo znowu pewne tematy mnie irytują a w wielu przypadkach można było tego wszystkiego bałaganu uniknąć. Oczywiście są wyjątki od reguły, ale kilku osobom z mojego stadka przydałby się karny jeżozwierzyk i klaps na gołą pupę. Taki „wychowawczy”. Ba… rozpędzę się, niektórym przydałby się kop w dupę i to za recydywę, chociaż z drugiej strony to nie moja dupa… Szkoda butów.
…a potem jest spadek motywacji, płacz, cycki na trasie, zjazd energetyczny, brak wyników. Jest potem biblijny płacz i zgrzytanie zębów, chociaż można było temu zapobiec i to dużo, dużo wcześniej. Mądry Polak po szkodzie. Śmiać mi się chce, że to przysłowie jest takie na czasie. Nieśmiertelne.
Dobra. Od początku. Może ktoś to przeczyta do końca i może weźmie to do siebie, bo mi się po raz setny nie chce tego samego wałkować. Bazując na własnym przykładzie i nie mam na celu podkreślania swojego poziomu zajebistości, bo mam to głęboko w nosie, ale przez te 16 lat w maratonie i 31 w (pseudo)wyczynowym sporcie człowiek coś tam przeżył, zobaczył, zapamiętał i ma jakieś doświadczenie w tym co robi, w tym co robić, czego nie robić, na co uważać. Jak ktoś myśli, że to wymądrzanie się, jego problem. Nie mój. Swoje przeżyłem. Byłem nie raz zajechany. Byłem nie raz niedotrenowany. Miałem wiele kontuzji, jedne normalne inne dziwne, ciekawe, takie z którymi mało kto się spotkał. Byłem odwodniony. Zdychałem na trasie i to nie raz, nie dwa a wiele. Z każdej takiej porażki, chociaż lepiej nazwać to doświadczeniem człowiek wyciągał wnioski i starał się ich uniknąć na przyszłość, bo po kiego diabła mam pisać na FB, że w dzisiejszym starcie dostałem zjazd energetyczny i zabrakło węgli jak wczoraj mówiłem, że cały carboloading przechodził super i nie ma do czego się przyczepić. Michał by to skwitował krótko – choroba dwubiegunowa. Aha, Krzychu tu nie do Ciebie piję bo od Ciebie to chłopaki powinni się uczyć, jak trenować a na Spitsbergen zapraszam serdecznie.
Wyścig ponad 2 i pół godzinny. Trudny temat. Długi temat, szczególnie jak dzieje się w temperaturze oscylującej w granicy 30 kresek na plusie. Raz, że dla amatora sam czas trwania wysiłku jest długi o intensywności nie wspominając a dwa, że temperatura skutecznie robi swoje. Jeden zniesie ją lepiej a drugi gorzej. Wiadomo jest jednak, że wysiłek fizyczny jest jednoznaczny z podniesieniem temperatury wewnątrz organizmu. Jak do tego dodamy 30 na plusie z drugiej strony to tak, jakbyśmy weszli do samochodu w upalny letni dzień na kilka godzin z małą butelką picia… Fajnie, co nie… a potem płacz, że się odwodniłem i zabrakło bla bla bla…
Nie lubię upałów i źle je znoszę. Nie nawidzę biegać w mega słońcu, ale z własnej nieprzymuszonej woli „musiałem” kilka razy wystartować w takich warunkach. Przypomnę dla niewtajemniczonych: maraton na Majorce – 2:36:21, temperatura pod 30 C, maraton w Bangkoku 2:51:42, temperatura powyżej 30 C a wilgotność prawie 100%, maraton na Jamajce 3:01:58, temperatura grubo powyżej 35 C, maraton w Perth 2:52:29 w full australijskim słońcu znowu w temperaturze pod 30 C, Curacao, czyli znów upalne Karaiby i 3:01:39 o temperaturze grubo ponad 30 C wspominać nie trzeba… do tego kupa krótszych startów i dłuższych, jak 1/2 IM. Można ? Tak, ale z głową. Nie od dziś wiadomo, że człowiek nie wielbłąd i pić musi. Nie od dziś wiadomo co to termoregulacja i nawadnianie… ale po co o tym myśleć wcześniej i się zabezpieczyć, jak można napisać po zawodach, że to zabawa i fun. To takie usprawiedliwianie siebie stojąc przed lustrem spoglądając w dół na swoje owłosione stopy, zamiast prosto w oczy. To nic, że trener wysłał jedną z lepszych i bardziej przystępnych pozycji naukowych, gdzie krok po kroku jest napisane jak się naładować wunglem i ile płynów w siebie wlać… a potem jest płacz i zgrzytanie zębów albo klasyczne wpier***.
Do moich wyżej wspomnianych maratonów szykowałem się długo przed startem stosując suplementację magnezem, potasem, elektrolitami czy idąc w klasyczny carboloading. Przeżyłem i dobiegłem w jednym kawałku, chociaż bolało jak cholera, ale z maratońskim bólem trzeba się zaprzyjaźnić i go pokochać. Inaczej na 200% nie będzie wyniku. Kto nie pokocha bolącej wątroby, nie upodli się na trasie mówiąc samemu sobie w cztery oczy – dałem z siebie 100% ten nigdy nie będzie miał satsyfakcjonująkcych wyników. Żeby do tego dojść trzeba się przygotować. Energetycznie, bo to nasze paliwo a jego tak czy siak zabraknie i nazwijmy to „elektrolitycznie” szczególnie w takiej pogodzie, szczególnie że trener często powtarza… ale niech gada. Ja wiem lepiej… a potem jest … płacz i zgrzytanie zębów. Aha. Pogodę można przewidzieć. Są takie strony, są nawet aplikacje na komórkę, które pokażą jaka jest pogoda. Ba pokażą nawet skąd będzie wiało i jaka będzie temperatura i to nawet odczuwalna. Świat nie widział ! Cuda na kiju ! Dziwne, że jak mam w planie letnią 30 stkę to potrafię wychlać odpowiednią ilość płynów, zaaplikować np. Hydrosalty, które uwielbiam, czy wziąć ze sobą piątaka na zakup wody w przydrożnym sklepie. Dziwne, że nigdy nie mam zjazdu energetycznego… bo jest za ciepło, 30 na plusie. Latem jest ciepło a zimą jest zimno. Taki mamy klimat. Sorry, ale niedobrze mi się zaczyna robić jak czytam takie rzeczy. Możecie się na mnie obrazić, ale prawda w oczy kole. Kropka.
3 x S… tu jest dopiero zabawa. Rzuca mi się kolejne przysłowie i zgadnijcie jakie… Jak trwoga to do Boga… albo do Maćka a jeszcze śmieszniejsze są wymówki, że joga, że jakiś fitness czy coś w tym stylu i że niby od dawien dawna a po 10 sekundach deski czy 10 brzuszkach robi się stan przedzawałowy. Tak my tej Polski nie zbudujemy i takim sposobem sami zrobimy sobie kuku… ale to nie moje kuku… OK, ale ja też miałem kupę kontuzji, których część była spowodowana zaniedbywaniem tego elementu. Tak. To prawda i biję się w pierś, ale… jak komuś zależy i chce iść za ciosem, to postawi wszystko do góry nogami i podejmie inne formy aktywności fizycznej, czyli tak zwany trening zastępczy… ale to trzeba zamoczyć tyłek, wyjść na rower czy zrobić 100 brzuszków, grzbietów, które przecież robimy …regularnie trzy razy w tygodniu… lalalalalalaalalalala bo fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego… a to wszystko jest takie przewidywalne. Oczywiście nie odnosi się to do wszystkich. Są osoby, które powinny być przykładnym przykładem dla innych i potrafią się spiąć i na przykład… nauczyć się pływać bo sytuacja tego wymaga a żadna inna dyscyplina zastępcza nie wchodzi w grę. Tu doskonale widać komu zależy na wyniku i rozwoju a komu zależy na zajebistym zdjęciu na fejzbógu czy na insta. Nie mam racji ? Prawda boli… Kiedyś mając kontuzję i nie mając bajka musiałem pływać. Całe szczęście, że potrafię, i machałem łapami 5 x w tygodniu po 90 minut. Po prawie miesiącu takiego pływania wróciłem do siebie i pobiegłem kontrolnie, spokojnie i tlenowo połówkę w 1:18… Można ? Innego pięknego dnia byłem zmuszony wskoczyć na bajka i znów jazda, jazda, jazda i trening zastępczy. Finał – kontrolna spokojna połówka w 1:17 którą kończyłem grubo poniżej 3’30/km… z treningu zastępczego. Z tego, że nie poddałem się i nie szukałem wymówek: nie umiem pływać > jest aquajogging, nie mam siłowni > ale po co, wystarczy kawałek trawy czy parkietu… chcieć to móc i tu najlepiej widać komu zależy a komu nie. Mi zależało. Spiąłem tyłek, zacisnąłem zęby i pośladki i jestem gdzie jestem.
Co najważniejsze. NIE jestem terminatorem. To, że biegałem maraton temperaturze odczuwalnej – 50 C i + 40 C nie było żadnym wielkim wyczynem. To składowa takich elementów, jak doświadczenie, spokój, koncentracja, motywacja, logistyka, przemyślana energetyka i suplementacja, umiejętność obcowania z maratońskim bólem, ciężka praca oraz wiara w sukces.
Jestem normalnym zwykłym pracującym po kilkanaście godzin dziennie siedem dni w tygodniu amatorem i dobrze mi z tym.