Dobry wrzesień, bo to jesień

We wrześniu praktycznie zawsze dobrze mi się trenowało. Oczywiście kiedyś, jak jeszcze się ścigałem i walczyłem o wyniki na ulicy. To był zawsze miesiąc konkretnej roboty i z tego miesiąca mam swój tygodniowy rekordowy przebieg, który wyniósł 222 km. Dawno temu, ale tak było. Teraz w całym miesiącu przebiegłem 220 km, czyli idealnie widać, co było kiedyś, a co jest teraz.

Wracając jednak do objętości, to zawsze byłem zawodnikiem, który kochał kilometry. Idealnie czułem się na przebiegach + 120 tygodniowo, a jak było 140, 160 to była bajka. To były czasy, kiedy nie miałem przeciążeń, kontuzji i nic mnie nie bolało. Jak człowiek dał sobie w łeb to czuł, że żył a nie jakieś pitu pitu, jak teraz. Przypomina mi się rozmowa z Karoliną Nadolską, naszą TOP maratonką, gdzie doszliśmy do tego samego stwierdzenia. Jak się trenowało i była robota, to było cudownie. Jak zaczęła się zabawa i rekreacja ruchowa na poziomie 40-60 km tygodniowo, to wszystko zaczynało się sypać. Dlaczego? Ja to zwalam na tak zwany tonus mięćniowy, czyli na napięcie mięśniowe, które wszystko ładnie trzymało w ryzach i nie pozwalało się rozklejać. No, ale to było kiedyś.

Wracając do września ad. 2023. Miał to być miesiąc, w którym planowałem zrobić największą robotę pod październikowy long, czyli Mistrzostwa Polski w długodystansowym BnO, które odbędą się jutro. Po drodze miało być kilka startów, w tym Gdańsk & Sopot City Race na orientację, Grand Prix Elbląga w BnO i Mistrzostwa Polski w średniodystansowym BnO. To jednak miało być po drodze z roboty. Zaplanowałem jeszcze wpleść sprawdzian na 8 albo 10 km i pobiegać kilka razy coś szybszego, żeby się odmulić i zobaczyć, jak noga pracuje po wakacyjnych leśnych startach.

Gdańsk & Sopot City Race

Wrześniowe miejskie starty w BnO, wyszły jako tako. Pokazały mi, że nie umiem w sprinty miejskie, ale jednocześnie spowodowały, że zacząłem lubić takie bieganie. Zawody Gdańsk & Sopot City Race organizowane przez ekipę Harpagana, składały się z trzech etapów. Dwa rozgrywane były w Sopocie, jeden w Gdańsku. Charakter tych startów był prosty. Szybko, zwięźle i konkretnie. Nie było czasu na kombinowanie i długie podejmowanie decyzji. Wszystko musiało się dziać błyskawicznie a warianty musiały być obierane w ułamku sekundy. Jako że jestem w to słaby, to poszło mi słabo, ale podobało mi się. Było szybkie bieganie, głupie błędy (chociaż błędy nie mogą być mądre) i oczywiście błędne decyzje, czyli źle dobrane warianty, a wszystko to w mieście, między innymi na sopockim monciaku, czy molo oraz gdańskiej starówce.

ETAP 1 – LIVELOX – PRZEBIEGI

ETAP 2 – LIVELOX – PRZEBIEGI

ETAP 3 – LIVELOX – PRZEBIEGI

Wystarczy kliknąć w podpisy pod mapkami, by zobaczyć moją radosną twórczość na poszczególnych etapach. Skala map wynosiła 1:4000 lub 1:5000, co oznacza że 1 cm na mapie odpowiadał 40 lub 50 m w terenie. Łatwo sobie wyobrazić, jak szybko i uważnie trzeba było czytać mapę lawirując między turystami wybierając optymalny wariant. Oczywiście wersja miejska jest łatwiejsza od leśnej pod kątem samej orientacji, ale tu trzeba być skoncentrowanym również cały czas. Problemem, z którym musiałem się zmierzyć było szybkie czytanie mapy i rozróżnianie elementów. Czasem o decyzji decydowały milimetry na mapie a rozróżnenie miejsc do przejścia z tymi, gdzie nie można biegać było trudne w pełnym biegu. Podkreślę to jednak jeszcze raz. Było super a organizacji takich zawodów inne kluby w Polsce mogą się uczyć i patrzeć z zazdrością, jak robią to gdańskie Harpagany. Wielkie brawa dla Karola, Dominiki i całej ekipy, bo umiecie to robić i robicie to dobrze. Brawo WY!

TRENINGOWO…

Po G&SCR czułem się lekko zamulony i miałem potrzebę zrobienia porządnego treningu. Kolejne dwa tygodnie, a nawet trzy, planowałem intensywne z dwoma szybkimi ulicznymi akcentami. W pierwszym z nich wszedł bardzo sympatyczny i fajny crosik. Niecałe 10 km po 4’22/km dało mi pozytywnego kopa. Czułem się dobrze i wiedziałem, że gaz nadejdzie. Na niedzielę zaplanowiłem mocne sponiewieranie się, do którego link wklejam poniżej. Opis z gremlinowego dzienniczka treningowego mówi sam za siebie. Pozwolę więc zacytować samego siebie.

Jadąc na trening ustawiałem głowie playlistę. Od U drzwi Twoich stoję Panie przez Anielski Orszak kończąc na See You in Valhalla. Plan był prosty. 3x2km po 7’5X, 2x1km po 3’4X, 4x500m po 3’3X/km… ale miałem taki luz w 4literach, że ogarnąłem 5x2km a jakby było trzeba to zrobiłbym i 7x2km. Przerwy 4’. 1’30 trucht, 1”30 marsz, 1’ stanie.

  1. 7’43
  2. 7’42
  3. 7’32
  4. 7’34
  5. 7’05.
    RecoHR60”= 48.
    …nie ma co się dziwić, bo zjechałem do 70,5km to biega się luźnej, poza tym las i siła robi swoje. Amen! WINCYJ SERNICZKA!!!

Było więc dobrze, ale lepiej nie zapeszać, bo nikt się nie dowie, jaki nam los gotują bogowie, jak mawiał Horacy, ale dalej żarło. Zrobiłem więc rozbieganie, mocną siłę i w weekend wystartowałem w Grand Prix Elbląga. Były to dwa etapy biegania po fajnym nadmorskim terenie przeplecione nocnym startem, który potraktowałem ulgowo, for fun. Chciałem dać mocno po garach… i dałem. W sobotę było solidnie i mimo kilku baboli byłem zadowolony z tego startu. Wyszło 45 minut solidnego biegania na średnim tętnie 181 i maksymalnym 193! Tego było mi trzeba. Technicznie… cóż. Troszkę nie pykło. Nocny etap przetruchtałem sobie z planem oszczędzania sił na niedzielę. W niedzielę trochę zbyt mocno się koncentrowałem, czyli za mocno chciałem… i niestety. Głowa nie dojechała. Po lekko skopanym początku zaczęło być fajnie, aż do przedostatniego punktu. Tam pojawił się chaos do sześcianu i straciłem dobre 9 minut… Kręciłem się w miejscu. Dlaczego? Bo już byłem w ogródku i witałem się z gąską. Koncentracja spadła, bezpośrednia bliskość mety i myśl, że jest git spowodowały, że totalnie w 120% się rozkojarzyłem i wyszła dupa w krzakach. Jak ktoś się chce pośmiać, zapraszam na przebieg do puktu 23… i na tym zakończę.

LIVELOX – PRZEBIEGI

Oczywiście nie zbiło mnie to z tropu i wiedziałem co było nie tak. To jest w sumie ciekawa sprawa, bo doskonale wiem co u mnie leży i cały czas z tym walczę. Okres jesienno zimowy przeznaczę na naukę koncentracji, bo jak to ruszy to ruszy wszystko. Noga jest i dużo nie trzeba by zaczęła się solidnie kręcić. Nabyłem nawet drogą kupna pozycję z ćwiczeniami do koncentracji, więc plan jest. Walczymy. Po tym starcie w planach miałem mocniejszy akcent w środku tygodnia na ulicy i niedzielny start w MP. Na sprawdzian postanowiłem jak zawsze pojechać na Czarną Drogę. Pierwotnie miało to być 8 km biegane po około 3’58/km, ale… noga zaczęła iść jak szalona na takim luzie, którego dawo nie miałem. Okrążenia łapałem co 1 km, ale starałem się kontrolować tempo co 500 m. Nie wiem, jak można biegać na GPSy, ale o tym pisałem w poście „GPS to zło„.

Wyszła więc fajna dyszka w 38’26 z dużym zapasem. To potwierdziło, że prędkościowo jest ok i jest duży zapas pod nogą. W tym tygodniu polatałem jeszcze dwa rozbiegania i wystartowalem w Mistrzostwach Polski na średnim dystansie, gdzie znów byłem za pewny siebie i znów położyłem końcówkę…

LIVELOX – PRZEBIEGI

Parametry wydolnościowe były ok. Średnie tętno wyszło 179, maksymalne 192, czyli nogi nie odstawiałem i walczyłem. To cieszy, bo znów mogę mocno, a raczej intensywnie biegać w lesie. Po tym starcie zrobiłem jeszcze 16 km rozbiegania gdzie coś niedobrego zaczęło dziać się z prawą łydką. Czwartkowe 8 km nie pomogło i fianlnie Mateusz musiał się trochę napracować by temat ogarnąć. Weszły terapie manualne, suche igły, ale efektu nie było. W sobotę nie dałem rady zrobić kilku km bez bólu, więc w niedzielę spasowałem z ostatniego sprawdzianu przed longiem, czyli z Mistrzostw Województwa Pomorskiego w BnO na długim dystansie. Temat łydki był dziwnie dziwny, a nawet dziwniejszy… Łydka fianlnie sama z siebie puściła po mocnych górskich 18 km na Ultra Kotlinie. Jak ręką odjął… Dziwny jest ten świat i niezbadane są wyroki boskie. Strzelam, że spięła się jakaś powięź, która wykluczyła mnie z gry na ponad tydzień.

Reasumując, wrześniowe zmagania wyszły bardzo fajnie. Dwa konkretne tempa pokazały mi, że jeszcze jest pod butem, że jakbym się spiął to wynik na 10 km w okolicy 37′ z ogonkiem jest do zrobienia, czyli coś tam organizm pamięta. Siła, las, cross i tempo raz na jakiś czas utwierdzają mnie, że to słuszna droga, która sprawdza się u mnie od lat.

Nie możesz kontrolować kierunku wiatru, ale możesz dostosować swoje żagle – Jimmy Dean

2023-10-21T10:40:48+02:0021/10/2023|Motywacja, Starty, Trening|

Tytuł